Kiedy pracowałam jako rezydentka biura podroży na Fuerteventurze, czasami zagadywałam moich gości przed spotkaniem informacyjnym. Trochę dla zabicia czasu w oczekiwaniu na pozostałych klientów, trochę z ciekawości podpytywałam ich o pierwsze wrażenia dotyczące wyspy. Najczęstszymi odpowiedziami, z jakimi się spotykałam było:
– „Ale tu wieje!”
-„Nic tu nie ma!”
O wietrze będzie może innym razem, dzisiaj o pozornej pustce, która widzi turysta lądujący pierwszy raz na Wyspie Kóz. Droga z lotniska do Morro Jable- Jandia może być nużąca, to ponad 80 km. Niestety, na Fuercie klienci do hoteli jada zwykle sami. Jednego dnia biuro podróży przyjmuje nawet 8 samolotów, czasami lądują one jednocześnie. Rezydenci dwoją się i troja, żeby sprawnie pokierować pasażerów do właściwych autobusów i często nie maja fizycznie możliwości, żeby pojechać z nimi do hotelu, bo za chwile ląduje następny samolot, a jednocześnie w hali odlotów trwa odprawa dla tych, którzy wracają właśnie do Polski. Szkoda, bo trasa z lotniska do hoteli z odpowiednim komentarzem mogłaby dać zupełnie inne pierwsze wrażenie o wyspie.
Przez kilka lat pracowałam w Egipcie jako pilot wycieczek, prowadziłam tam objazowki. Tam się dopiero napatrzyłam na pustkowia! Przy tych egipskich bezdrożach trasa FV-2 na południe Fuerteventury wydaje mi się bardzo malownicza i wcale nie taka pusta. Pokonywałam ja dziesiątki razy, w różnych porach roku. W nocy i w dzien. W całości, od Corralejo na północy po Morro Jable na południu droga ma ponad 120 km. My włączając się w nią na wysokości lotniska, pokonujemy ponad jej polowe. Pierwsza miejscowością za lotniskiem jest Mattoral. To w zasadzie tu lotnisko się znajduje, nie w Puerto del Rosario, czyli w stolicy. Zobaczymy kilka przydrożnych knajpek, nieco dalej od szosy liczne warsztaty samochodowe i magazyny. Kilka kilometrów dalej zobaczymy zagłębie zakupowe- po lewej stronie drogi skupisko hangarów, w których zlokalizowane sa duże sklepy- supermarket mercadona, sklep z zabawkami, sklep meblowy i punkt odbioru Ikei. Niestety, na Fuercie nie ma jeszcze tradycyjnego sklepu szwedzkiej marki. Najbliższy jest na Lanzarote. Można jednak przez Internet zamówić potrzebne meble i akcesoria, po kilku dniach będą dostarczone do tego punktu odbioru. Korzystałam nie raz, sprawdza się to nieźle.
Jedziemy dalej. Po chwili zbliżamy się do popularnej miejscowości wypoczynkowej Caleta de Fuste, zwanej tez Castillo. Ładna szeroka plaża w zatoce, dobre hotele, blisko lotniska. Z perspektywy mieszkańca Fuerteventury ważnym jest to, ze jest tu kino. Jedyne na wyspie. I McDonald’s. Tez jedyny. Rzucamy okiem na pole golfowe po prawej stronie i już opuszczamy Castillo. Zanim wyjedziemy na pustkowie, widzimy jeszcze parking przy muzeum soli. Dalej już typowy krajobraz Fuerty- pusta droga (tutaj zjawisko korków praktycznie nie istnieje), a po prawej i lewej wzgórza w odcieniach brązu i żółci. Kilka zakrętów dalej widoki zupełnie inne- mijamy Malpais Grande czyli pole zastygłej lawy. Ciągnie się na odcinku paru kilometrów. Dalej monotonie krajobrazu może przełamać widok kóz- pasa się dziko przy drodze, zobaczymy je tez w farmie przy drodze, niedaleko zjazdu na duża miejscowość Gran Tarajal. Trasa Fv-2 przypomni nam tez o aloesach, popularnych produktach na wyspie. Można je kupić w kilku przydrożnych sklepach.
Droga w końcu zaprowadzi nas do Tarajalejo. Chyba gdybym miała spędzać wakacje na Fuerteventurze, wysiadłabym tutaj. Nie lubię zgiełku, męczą mnie tłok i halas. W Tarrajalejo jest tylko jeden hotel, wyłącznie dla osób dorosłych, długa ciemna plaża, promenada nad oceanem i jeden samoobsługowy sklep. To by mi wystarczyło, żeby odpocząć.
Za Tarrajalejo droga zbliża się do oceanu. Już w zasadzie do końca naszej podróży nie stracimy go z oczu. Piec minut później mila niespodzianka- robi się zielono. Palmy, krzewy, kwitnące bugenwille- to La Lajita, w której znajduje się Oasis Park. Cale jego otoczenie jest soczyście zielone i zadbane, to jak oaza na pustyni. Bystry obserwator może tez zauważyć wielbłądy- czekaja na turystów przy drodze lub wędrują już z pasażerami na grzbiecie przez okoliczne pagórki. To jedna z dodatkowych atrakcji możliwych do zrealizowania w Oasis Parku.
Droga staje się szeroka, przyspieszamy. To efekt niedawnych inwestycji. Na odcinku miedzy La Lajita a Costa Calma poszerzono i zmodernizowano drogę FV-2. Jedna piosenka w radiu i już jesteśmy w Costa Calmie. Jeździmy uliczkami miejscowości, wysiadają kolejni pasażerowie. Pełno tu hoteli i apartamentów, w środku miejscowości park palmowy, przyjemne miejsce, by uciec przed słońcem.
Pewien Amerykanin powiedział mi kiedyś, ze trasa pomiędzy Costa Calma a Morro Jable przypomina mu Kalifornie. Nie wiem, nie byłam. Ale kiedy wyjeżdżamy z miejscowości, widzimy farmy wiatrakowe na wzgórzu, błękit oceanu, żółty piasek gdzieniegdzie porośnięty niskimi krzewami, być może nasuną nam się podobne skojarzenia. Droga troszeczkę odsuwa się od wybrzeża, czasem jednak możemy dostrzec lazur wody (to Sotavento, uważana za jedna z najpiękniejszych plaż Fuerteventury). Po piętnastu minutach dojeżdżamy do Morro Jable, tu kończy się nasza podroż. Ostatni pasażerowie zabierają swoje walizki i ida w stronę recepcji hotelowej.
Bardzo lubię te trasę. Góry, potężne przestrzenie, piasek, pola lawy, kozy i aloesy. Chyba jednak po drodze jest na czym oko zawiesić?
Tagi: lotnisko, Caleta de Fuste, Castillo, Gran Tarajal, FV-2, Tarrajalejo, La lajita, Oasis Park, Costa Calma, Jandia, Morro Jable, Sotavento