W 2019 roku spędziliśmy kilka dni na wyspie El Hierro. Ta podróż już dawno za nami, wspomnienia ciut wyblakłe, ale wciąż są od czasu do czasu jesteśmy pytani przez tych, którzy pamiętają naszą instagramową relację, o szczegóły tego wypadu.
El Hierro to najmniej znana z wysp archipelagu kanaryjskiego, dlatego w poniższym tekście trochę ją przybliżymy. Nie poznaliśmy wszystkich jej zakątków, nie traktujcie więc tego wpisu jako przewodnika. Jest to bardziej wspomnienie z podróży rodziny, której udało się wyrwać z pustynnej Fuerteventury na „długi weekend”, żeby zobaczyć ostatnią z wysp, jakiej brakowało nam w kolekcji wycieczek po archipelagu.
Podróż na El Hierro
Naszym punktem początkowym była Fuerteventura, na której mieszkamy. Z wyspy nie latają bezpośrednio samoloty na El Hierro. Aby dostać się na tę położoną na zachód i na południe spośród Wysp Kanaryjskich, należy lecieć z przesiadką na Teneryfie (lotnisko północne – TFN) lub Gran Canarii. Te połączenia obsługują dwie linie lotnicze:
- Bineter Canarias: www.bintercanarias.com
- Canary Fly: www.canaryfly.es
Mieszkańcy Wysp Kanaryjskich, którzy uzyskali status rezydenta, mają przywilej kupowania biletów promowych i lotniczych na połączenia pomiędzy wyspami oraz na podróże z wysp do Hiszpanii kontynentalnej z dużym rabatem, aż 75 procent. Nie dotyczy to turystów, którzy rezerwując bilety muszą wybrać taryfę bez zniżki czyli „no residente”.
Prawdę mówiąc termin naszego krótkiego urlopu dopasowaliśmy do cennika biletów lotniczych, tzn. ustaliliśmy, że lecimy w tych konkretnych datach, ponieważ akurat w tym terminie bilety są nieco tańsze niż w innym czasie. Koniec końców za łącznie 12 biletów lotniczych (2 osoby dorosłe i dziecko – każdy z nas potrzebował po 4 bilety, bo lot był z przesiadką) zapłaciliśmy 100 € (korzystając z taryfy „residente” czyli ze zniżką dla mieszkańców). Bilety kupowaliśmy z prawie czteromiesięcznym wyprzedzeniem.
Z Fuerteventury przelecieliśmy na Gran Canarię (lot trwa około 30 minut), następnie po niespełna godzinie wsiedliśmy do drugiego samolotu, który zabrał nas na El Hierro (ten lot trwał około 40 minut).
W drogę powrotną na Fuerteventurę lecieliśmy z przesiadką na północnym lotnisku Teneryfy.
Kiedy leci się pomiędzy wyspami, samolot porusza się innym korytarzem powietrznym niż w przypadku lotów z Europy na Fuerteventurę. Dzięki temu można zobaczyć z perspektywy okien samolotu południe wyspy: Istmo de La Pared czyli przewężenie wyspy pomiędzy Costa Calmą a La Pared, plażę Cofete, latarnię morską w Morro Jable i latarnię morską na Punta de Jandia.
Zakwaterowanie na El Hierro
O ile bilety lotnicze kupiliśmy ze sporym wyprzedzeniem, o tyle aż do ostatnich dni przed podróżą nie mogliśmy zdecydować się na miejsce zakwaterowania. Mieliśmy ochotę odpocząć, również od gotowania, dlatego marzył nam się pobyt w hotelu, w którym będziemy mieć na miejscu śniadania, a może również i kolacje, żeby uniknąć przemieszczania się czy też robienia zakupów. Okazało się to trudniejsze niż zakładaliśmy.
Jak się okazuje, na wyspie są w zasadzie dwa sensowne hotele (to znaczy takie, które mają miły dla oka standard, basen i restaurację hotelową, choć oba wyglądają jak hotel z „Lśnienia”). Są to:
Poza tymi dwoma obiektami są hoteliki, apartamenty wakacyjne i popularne w Hiszpanii „casas rurales” czyli wiejskie domy na wynajem.
Ceny pokoi w obu hotelach przekraczały zakładany na ten wyjazd budżet, więc zwlekaliśmy z decyzją o rezerwacji, aż w końcu okazało się, że w terminie naszego pobytu nie ma już wolnych pokoi… Przeglądanie stron rezerwacyjnych rozpoczęło się od nowa… Koniec końców zdecydowaliśmy się wynająć mający dobre opinie apartament wakacyjny Salitre.
Apartament znajdował się kilka kilometrów od lotniska, składał się z dwóch sypialni, łazienki, pokoju dziennego z kuchnią. Przed wejściem mieliśmy taras ze stolikiem, krzesłami i leżakami. Faktem jest, że z opisu tego obiektu wnioskowaliśmy, że baseny znajdują się na terenie kompleksu. W rzeczywistości jednak były kilkaset metrów dalej i nie należały do gospodarzy. Były to baseny publiczne, dostępne dla wszystkich. Za to mieszkanie zapłaciliśmy 70€/dobę.
Lądujemy na El Hierro. Pierwsze wrażenia.
Samolot przed lądowaniem zatoczył duże koło nad wyspą i wylądował na malutkim lotnisku. Drzwi otworzyły się i zostaliśmy poproszeni o przejście pieszo po płycie lotniska do terminala. Pierwsze wrażenie: „Podobnie jak na Lanzarote!” (w najbliższym otoczeniu portu lotniczego są czerwone, wulkaniczne skały).
Budynek lotniska niewielki, wyposażony tylko w jedną taśmę do odbioru bagażu. W hali znajdują się dwa biura popularnych na Wyspach Kanaryjskich wypożyczalni samochodów: Top Car i Cicar.
Po kilku minutach odebraliśmy walizkę, samochód i ruszyliśmy na mały rekonesans.
Jedzenie i zakupy
Na El Hierro pojawiliśmy się przed południem, a wiedząc, że nie będziemy mogli zakwaterować się wcześniej niż o 15:00, postanowiliśmy zjeść wcześniej obiad oraz zrobić zakupy. Zaufaliśmy opiniom serwisu Tripadvisor i pojechaliśmy do restauracji La Higuera de la Abuela (Figowiec Babci). Ciekawe miejsce ze stolikami w patio, które porasta sporo roślinności. Miła obsługa, smaczne jedzenie, choć na przyjęcie zamówienia, a potem na jego podanie musieliśmy sporo czekać. Jak się potem okazało, na El Hierro tak jest… Byliśmy w kilku lokalach. El Hierro to nie Teneryfa czy Fuerteventura. Mieszkańcy nie obsługują na co dzień tak dużej liczby turystów jaka przewija się przez pozostałe wyspy archipelagu, w restauracjach pracują tu 2-3 osoby, przez co koniec końców mieliśmy wrażenie, że wychodząc do restauracji na posiłki i czekając na ich przygotowanie tracimy czas, próbując jednocześnie zabawić zmęczone i znudzone dziecko (i trochę jednak żałowaliśmy, że nie udało nam się zarezerwować hotelu z restauracją na miejscu).
Inne miejsca, w których jedliśmy to:
Yesimar – bar/restauracja 100 metrów od apartamentu, w którym się zatrzymaliśmy. Konkretne, duże porcje, za które płaciliśmy do 10€/os. Bardzo swojsko (czyli jeśli lubicie wysoki standard, to uznalibyście to miejsce za lokalną spelunkę i nawet byście nie weszli), a w menu ryby, owoce morza i lubiane na Kanarach mięso: królik i koźlina. Jedliśmy tam kilkakrotnie, za każdym razem serdecznie witani przez właściciela.
Mirador de La Peña – kultowa restauracja na El Hierro, znajdująca się na słynnym punkcie widokowym. Eleganckie wnętrze i spektakularne widoki. Jedzenie bardzo smaczne, ale czekaliśmy na nie koszmarnie długo. Oprócz nas kelner obsługiwał 4-5 zajętych stolików. Gdybyśmy byli we dwoje, to być może cieszyliśmy się widokami i sączyli wino, ale próbując zapanować nad zmęczonym dzieckiem, magia tego miejsca trochę nam uleciała. Za obiad zapłaciliśmy prawie 70€ (wybierając proste zestawy składające się z przystawki, głównego dania i deseru).
Wracając do dnia przylotu: zanim pojechaliśmy do apartamentu, próbowaliśmy bezskutecznie zrobić zakupy. Wylądowaliśmy w niedzielę i tego dnia WSZYSTKO BYŁO ZAMKNIĘTE. Tak – mieszkamy na Kanarach. Tak – wiemy, że w niedzielę jest zakaz handlu. Ale zawsze gdzieś jest czynny jakiś mały sklepik prowadzony przez właścicieli – tego przynajmniej nauczyła nas Fuerteventura. Na El Hierro okazało się, że nie kupimy niczego. Objechaliśmy wszystkie zakamarki Valverde (czyli stolicy wyspy), pytaliśmy ludzi. W końcu ktoś podpowiedział nam gdzie wieczorem zostanie otwarty sklep (gdybyście kiedyś szukali: obok posterunku Guardii Civil w Valverde). Uspokoiliśmy się nieco, wróciliśmy tam wieczorem i kupiliśmy to, co było niezbędne w czasie podróży z dzieckiem: mleko, wodę, jakieś owoce i przekąski.
Z podróży na El Hierro zapamiętaliśmy najlepiej:
- Punkt widokowy Mirador de La Peña – to chyba najbardziej rozpoznawalne miejsce na całej wyspie. Budynek, który mieści restaurację (opisywaną wcześniej), został zaprojektowany przez Cesara Manriquego, artystę z Lanzarote. W środku znajdziemy jego grafiki i instalacje rzeźbiarskie. Na zewnątrz znajduje się taras, z którego rozciąga się widok na północno – zachodnią część wybrzeża. Te widoki naprawdę nas zachwyciły.
W tym miejscu spotkaliśmy wiele endemicznych jaszczurek z El Hierro, które nazywane są jaszczurkami z Salmor (lagorato gigante)
- Skała Roque de La Bonanza – ciekawy łuk skalny wystający ponad powierzchnię oceanu
-
- Naturalne baseny i kąpieliska. El Hierro nie ma piaszczystych plaż. Chcąc wejść do oceanu należy pojechać do miejsc, gdzie zostały utworzone bezpieczne zejścia do wody. Często są to skaliste tarasy, do których przymocowano drabinki. Jednym z ciekawych miejsc, do których dotarliśmy było Charco Manso – kąpielisko z naturalnym basenem (był to rodzaj niecki otoczonej dość dobrze skałami, przez co woda była spokojna i nie docierały tu fale).
- Najmniejszy hotel świata (zarejestrowany w ten sposób w księdze rekordów Guinessa w latach 1994-1999): hotel Puntagrande, który posiada 4 pokoje.
- La Frontera – to region rozciągający się wzdłuż północno-zachodniego wybrzeża, mający charakter rolniczy. Z ciekawością zaglądaliśmy do namiotów, w których rosły banany, papaje i ananasy. To był naprawdę ładny zakątek wyspy. Gdybyśmy mieli kiedyś powtórzyć podróż na El Hierro, chyba zdecydowalibyśmy się na poszukanie zakwaterowania właśnie w tej okolicy.
- Zachodnie wybrzeże w okolicach Sabinar i Sabinosy. Serpentyny asfaltowej drogi przebiegające przez wybrzeże pozwalają zobaczyć bardzo wulkaniczną odsłonę El Hierro. Mieliśmy wrażenie, że jedziemy przez Lanzarote.
- Lasy: poruszając się droga HI-400 od Isory w kierunku zachodnim mijaliśmy lasy, w których królowała sosna kanaryjska. Te obszary wyspy przypominały nam La Palmę. Droga miejscami kręta i wąska, ale od czasu do czasu pojawiało się szersze pobocze i punkty widokowe, dlatego z przyjemnością parkowaliśmy, by chłonąć widoki.
- La Caleta: była to miejscowość, w której nocowaliśmy. Po zwiedzaniu kierowaliśmy się w stronę wybrzeża, gdzie można było skorzystać z kąpieliska. Były to z jednej strony baseny ze słoną wodą, z drugiej przygotowane zejścia do wody w postaci drabinek i schodów. Niestety, nie jest to raj dla plażowiczów, ręczniki i inne akcesoria kąpielowe rozkłada się na murkach i kamieniach.
- „Magiczne drzewa” – tak nazwaliśmy charakterystyczne dla El Hierro drzewa i krzewy, które zostały wygięte na skutek silnych wiatrów. Najwięcej jest ich w okolicach Sabinar.
Koniec końców odpuściliśmy sobie dojazd do latarni morskiej Faro de Orchilla, do której z tego, co wiemy, prowadzi wyboista szutrowa droga. Wspominam jednak o niej, bo to ciekawostka: jest to najdalej wysunięty na zachód punkt w Europie. Co prawda takie miano nosi Cabo da Roca w Portugalii, ale poza kontynentem w Europie są jeszcze przecież Kanary – trzeba o tym pamiętać! Latarnię widzieliśmy jednak z daleka:
Wyspy Kanaryjskie to nie Paryż czy Londyn, z listą absolutnych „must see”. Podróżując po tym kawałku świata warto czasem odpuścić sobie bieganie z językiem na wierzchu od atrakcji do atrakcji, żeby zaliczyć jak najwięcej. Warto przystanąć, posiedzieć ciut dłużej, żeby nacieszyć się słońcem i widokami. Zatrzymać się w małej kawiarni przy drodze, spróbować czegoś nowego. Naszym kulinarnym odkryciem z El Hierro była quesadilla herreña, z których wyspa jest znana. Jest to rodzaj słodkiego ciastka wypiekanego z sera (jego bazą jest mleko kozie z dodatkiem krowiego i owczego) i przyjmującego zazwyczaj kształt gwiazdki lub kwiatka. Z tym smakiem El Hierro będzie nam się kojarzyć.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Najbardziej instagramowe miejsca na Fuerteventurze